Człowiek pobożny i ateista mówią wciąż o religii: jeden mówi o tym, co kocha, drugi o tym, czego się lęka – stwierdził Monteskiusz, jeden z klasyków myśli liberalnej. To świetna diagnoza toczącego się właśnie sporu o “być albo nie być” religii w szkołach. Kłócą się zaangażowani katolicy i ateiści, a większość społeczeństwa ma cały spór w głębokim poważaniu. Dodam “na szczęście”. Ostatnie czego nam trzeba w Polsce, to burzliwe spory na tle religii.
“Najwyższy czas wyprowadzić religię ze szkół!”- zaapelowała na początku marca dr Katarzyna Lubnauer, świetna publicystka liberalna zajmująca się także sprawami edukacji na łamach portalu LIBERTÉ!. Zgłosiła całkiem sensowne argumenty za takimi zmianami, nad którymi za chwilę się pochylę. “Religia w szkołach publicznych to aberracja, która zatruwa zarówno samą edukację jak i religię” – gorączkował się inny publicysta – Wojciech Sadurski. “Skończmy z finansowaniem religii w szkole z budżetu” – dopowiedział Leszek Jażdżewski, redaktor naczelny LIBERTÉ!. Ruszyła akcja zbierania 100 tysięcy podpisów pod obywatelskim projektem ustawy, na mocy której publiczne przedszkola i szkoły publiczne miałyby organizować naukę religii na życzenie rodziców lub samych uczniów. Koszty związane z organizacją nauki religii musieliby w całości pokrywać rodzice lub kościoły i związki wyznaniowe.
Liberalny ateista za katechezą
Jestem za pozostawieniem katechezy w szkołach, za finansowaniem lekcji religii z budżetu państwa oraz przeciwko samej ustawie o zakazie finansowania jej z pieniędzy publicznych. Nie dlatego, że jestem szalejącym klerykałem. Wręcz przeciwnie, jestem niewierzący, moje dziecko nie jest ochrzczone, jestem za rozdziałem Kościoła od państwa. Moje stanowisko w tej sprawie wynika z dość ugruntowanych poglądów liberalnych. Bo liberalizm niejedno ma imię.
Poza nurtem antyreliginym (jak Wolter) jest także wielu myślicieli wolnościowych patrzących na religię z sympatią. Uważam za Alexisem de Tocqueville, że wolność „traktuje religię jako towarzyszkę swych walk i zwycięstw, kolebkę swego dzieciństwa, boskie źródło swych praw. Uważa religię za strażniczkę obyczajów, obyczaje zaś za rękojmię prawa i gwarancję własnego przetrwania”. Zgadzam się z Lordem Actonem, że państwo może angażować się w “popieranie dziedzin, które pozwalają zwalczać pokusy – a więc religii, oświaty i podziału dóbr”. Za amerykańskimi Ojcami Konstytucji i tekstem ich Deklaracji Praw z 1791 r., że państwo nie powinno angażować się w ograniczanie “wolności religijnej, słowa, prasy, petycji”. I niestety obawiam się, że miał rację George Washington ostrzegając “nie łudźcie się że moralność może być zachowana i utrzymana bez religii”. Tyle ideologii. A co z praktyką?
Bałamutne apologie katechezy
Niestety obrońcy nauki religii w szkołach bronią idei dość niezręcznie. Cóż to za argument, że w większości państw Unii Europejskiej jest nauczana religia, przy czym w niektórych obowiązkowo? A tak właśnie bronił religii w szkołach Marcin Przeciszewski, redaktor naczelny Katolickiej Agencji Informacyjnej. Żyjemy w Polsce i interes polskich obywateli powinniśmy brać pod uwagę. Tak samo dość pusty jest argument, że religia powinna być obecna w szkołach, bo takie mamy prawo. Mam wątpliwości, czy rzeczywiście obliguje nas do tego Konkordat i Konstytucja RP. Ale nawet jeśli tak jest, to przecież prawo można zmienić, prawda?
Także Tomasz Kamiński, jeden z publicystów LIBERTÉ! nie popisał się zręcznością argumentacji broniąc katechezy w szkole. Jako najważniejszy argument przytacza wygodę rodziców, dla których religia w salce przykościelnej byłaby kłopotem organizacyjnym. Pozostawię go bez komentarza. Kamiński wspiera się także badaniami opinii publicznej, 200 latami tradycji katechezy w szkole i europejskim ususem oraz finansowaniem uniwersytetów wydziałów teologii. Czy mamy rozumieć, że powinniśmy zakazać religii w szkołach, jeśli sondaże wykażą poparcie dla tego projektu? Albo, że powinniśmy przywrócić kary cielesne – bo to też tradycje polskiej szkoły? No a argument oszczędnościowy oponenci mogą idealnie wykorzystać odpowiadając “tak, zlikwidować nie tylko finansowanie i katechezy, ale i wydziałów teologicznych”.
Przesadzony atak na katechezę
Dlaczego zatem nie zgadzam się z Katarzyną Lubnauer, że “religia w szkole jest czymś nienormalnym” oraz z autorami akcji zbierania podpisów pod ustawą o zakazie finansowania lekcji religii z funduszy publicznych?
1. Religia to nie sprawa prywatna. To wynika z jej charakteru. Ma charakter społeczny, przynajmniej w wyznaniach chrześcijańskich. Dopóki nie prowadzi do działań dyskryminacyjnych osób niewierzących, nie mam nic przeciwko obecności Kościoła w życiu publicznym. Zgoda – mamy tutaj nieusuwalny konflikt dwóch praw liberalnych – prawa do prywatności i wolności wyznania. Nie mówmy jednak, że sprawa jest oczywista i automatycznie jedno z nich jest ważniejsze. Ja opowiadam się za tym, żeby społeczność wierzących mogła żyć po swojemu.
2. Oszczędności to demagogia. Mityczne “miliard trzysta sześćdziesiąt cztery miliony” powodów przytaczane przez Marcina Celińskiego z LIBERTÉ! brzmi ostro. Nie wiem jak je wyliczył. Wychodziłoby, że jeden katecheta miałby zarabiać 3800 zł miesięcznie. No ale weźmy tę kwotę za dobrą monetę. Celiński wylicza co można by kupić za tę kwotę. Zatem demagogia za demagogię. Wskażę inne źródła, gdzie można pozyskać znacznie większe kwoty. Na dotacje dla górnictwa polskie państwo wydaje 5,5 mld zł. Cięcie funduszy na edukację, niedoinwestowanie szkół, zmniejszanie zakresu lekcji historii czy matematyki to skandal. Ale łączenie go z dwoma lekcjami religii jest po prostu nie fair. Jako uczeń miałem dwie lekcje WF, teraz są cztery. A zapis w projekcie ustawy o zakazie finansowania publicznego religii to nie tylko płacenie rodziców i kościołów za pensje katechetów, ale i za wynajem sal lekcyjnych. W praktyce zatem wypchnięcie katechezy do salek przykościelnych.
3. Więcej wolnego” to argument obrotowy. Oczywiście – jak pisze Katarzyna Lubnauer – likwidacja lekcji religii w szkołach to mniej o dwie lekcje w tygodniu. Pomijam fakt, że nasuwa się podświadoma inklinacja (“jak nie będzie w szkole, to do salek dzieci nie przyjdą”). Ważniejsze, że to jednocześnie argument przeciwko wprowadzaniu lekcji etyki do szkół. A tego chyba żaden liberał by nie chciał, prawda?
4. Argument “matematyczny” to nadużycie. Dr Lubnauer dość gosłosłownie twierdzi, że “oceny z religii są zwykle wyższe niż średnia z innych przedmiotów”. Bo ważna jest średnia ocen w rekrutacji do gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych. Chętnie bym zobaczył jakieś oficjalne analizy oceniania. Tak samo mogę twierdzić, że niesprawiedliwe jest uwzględnianie w średniej wyników z plastyki czy muzyki, “zwykle wyższych niż z innych przedmiotów”. Sam byłem kiepski z WF, zatem ten przedmiot obniżał mi średnią ocen. A przy samych “czwórkach” na świadectwie z 17 przedmiotów “piątka” z religii podwyższałaby średnią o 0,05 pp. Myślę, że jeśli tyle by zważyło w przyjęciu do szkoły – stosowne odwołanie byłoby uwzględnione bez problemów. Inna rzecz, że w takim razie średnią można także “podbić” oceną z etyki, która także jest traktowana jak przedmiot “lajtowy”.
5. Patologie nie są normą. W dyskusji o religii w szkołach wyciągane są różne oburzające sytuacje – jak z dyskryminowanym dzieckiem w Golasowicach. Twierdzę jednak, że to nie norma, a sytuacja patologiczna. Zwalczajmy takie przypadki. Jednak wiele mi mówi skala zjawiska – zachowania nieakceptowalne zdarzają się w nielicznych szkołach.
6. Rewolucyjna akcja wzbudzi gwałtowną reakcję. Jestem zwolennikiem zmian ewolucyjnych. Inicjatywa społeczna likwidacji finansowania religii może zostać przykryta czapkami – a raczej moherowymi beretami. To nie ta droga, zwłaszcza że rządzący wielokrotnie pokazali co robią z obywatelskimi inicjatywami ustawodawczymi. Rozumiem, że bardziej chodzi o wywołanie dyskusji, albo “policzenie się” ludzi myślących podobnie. Jednak w opinii publicznej rodzi się przekonanie, że “ci agresywni ateiści walczą z Kościołem”. A większość obywateli ceni święty spokój. To dość zdrowy sposób myślenia. Wolę wykorzystywanie procedur prawnych, tak jak było w przypadku strasburskiego wyroku o etyce w szkołach.
Sześć warunków liberalnego ateisty
Czego bym zatem chciał, skoro nie przekonują mnie ani argumenty przeciwników, ani zwolenników lekcji religii w publicznych szkołach? Tak naprawdę jestem za wolnym rynkiem oświaty. Chciałbym zlikwidowania wszystkich szkół publicznych. Wtedy organ założycielski decydowałby, czy nauka religii będzie w szkołach, czy też nie. Podobnie z etyką. Pewnie wtedy jednym z kryteriów wyboru miejsca zamieszkania byłoby to, czy rodzice znajdą w pobliżu szkołę zgodną z ich światopoglądem.
Jestem jednak realistą. Nie wierzę, że będzie to możliwe w bliskiej perspektywie. Podobnie jak zaniechanie dotowania wspomnianych wyżej kopalni. Zatem mówię wierzącym: “OK, niech będzie katecheza w publicznych szkołach finansowana z podatków, ale z poszanowaniem praw i tożsamości niewierzących dzieci i nauczycieli”. Jak to widzę?
1. Poddanie programu nauczania nie tylko “do wiadomości”, ale i akceptacji władz oświatowych.
2, Realny wpływ dyrekcji szkoły na nauczycieli prowadzących katechezę.
3. Wprowadzenie zapisu prawnego, że lekcje religii muszą być organizowane na pierwszej lub ostatniej lekcji.
4. Wprowadzenie zapisu prawnego, że lekcje etyki klas na różnym poziomie nie mogą być łączone.
5. Zakaz prowadzenia praktyk religijnych w murach szkoły poza lekcjami religii. Zatem koniec z procesją drogi krzyżowej w sali gimnastycznej. A jeśli wizyta biskupa, to w formule “spotkania z ciekawym człowiekiem”, a nie wizytacji parafii z modlitwą na apelu.
6. Wyprowadzenie poza mury szkoły oraz poza czas zajęć dydaktycznych rekolekcji wielkopostnych.
Sebastian Szczęsny