Bliźniaki Ida i Sindre to jedne z najbardziej irytujących dziecięcych bohaterów, jakich stworzyło kino. Spokojnie można powiedzieć o nich, ze to ośmiolatki z piekła rodem. Bohaterowie norweskiego obrazu “Operacja Arktyka” trafiają do takiego piekła, jakie rysują skandynawskie sagi. Niczym w Nilfheimie na Wyspie Księżycowej jest tylko mróz, lód i znikąd nadziei. Wielu widzów doda w tym momencie “a dobrze im tak”.
Każdy z nas może wskazać młodych bohaterów literackich i filmowych, którzy trafiają na bezludną wyspę. W kinie zwykle mamy do czynienia z bardziej lub mniej ambitnymi ekranizacjami popularnych powieści. Od “Dwa lata wakacji” Juliusza Verne’a, przez “Władcę Much” Williama Goldinga, aż po “Błękitną lagunę” Henry’ego De Vere Stacpoole’a. Wszystkie te powieści łączy lokalizacja wyspy gdzieś na ciepłych morzach. Także to, że kibicujemy młodym “robinsonom” w zmaganiach z przyrodą i trzymamy kciuki za ich rychły ratunek.
Władcy kłopotów
Inaczej jest w przypadku norweskiej “Operacji Arktyka”. Jak sam tytuł wskazuje zostajemy z dziecięcymi bohaterami rzuceni na Ocean Lodowaty. Trafiają tam ośmioletnie bliźniaki Ida i Sindre (Ida Leonora Valestrand Eike i Leonard Valestrand Eike) oraz ich trzynastoletnia siostra Julia (Kaisa Gurine Antonsen) . Nie są ofiarami katastrofy morskiej czy lotniczej. W tarapaty wpędza je katastrofalna głupota młodszych z dzieci. Te dzieciaki każdy domorosły pedagog z pełnym przekonaniem uzna za produkt skandynawskiego “wychowania bezstresowego”. Bliźniaki mają postawę roszczeniową i są aroganckie na pograniczu chamstwa (‘chcę zobaczyć tatę i koniec”). Nie uznają autorytetów. Wykazują ignorancję z elementarnej wiedzy przyrodniczej, niemal włażąc w paszczę niedźwiedzia polarnego. Są lekkomyślne i nie myślą przyczynowo-skutkowo.
To wszystko cechy, które być może uznalibyśmy za dopuszczalne u czterolatka, z trudem u sześciolatka. Występowanie ich u ośmiolatków wywołuje w dorosłych zagryzanie zębów i zaciskanie pięści. Co gorsza jest jedna cecha Idy i Sindre, która mnie maksymalnie irytuje w przypadku mojej dziewięcioletniej córki. To uruchamianie się “wielepieja”. Filmowe ośmiolatki ”wiedzą lepiej” gdzie wylądował helikopter, jak działa globalne ocieplenie czy jak uruchomić radiostację. Cóż, moja córka też uznała zachowanie Idy i Sindre za trudne do zniesienia.
Dwa tygodnie wakacji
Kumulacja tych wszystkich cech wpędza całą trójkę w pasmo kłopotów, gdzie ich życie będzie nie raz zagrożone. Scenarzystka i jednocześnie reżyserka Grethe Bøe-Waal funduje rodzeństwu ciąg niefortunnych zdarzeń. Oczywiście żadne z dzieci nie ma przy sobie smartfona, a nawet jeśli by miało – w pobliżu Bieguna Północnego trudno o zasięg WiFi. Wyzwania survivalowe są tam oczywiście diametralnie różne, niż na Pacyfiku w strefie równikowej czy zwrotnikowej. Dzieciakom grozi więc wicher, mróz, lód oraz polarna niedźwiedzica z młodym. To inni przymusowi mieszkańcy Wyspy Księżycowej, uwięzieni skutkami ocieplania się klimatu arktycznego. Najbardziej jednak dotkliwe jest powracające raz za razem widmo głodu. Za każdym razem mamy poczucie, że przymusowych mieszkańców “Księżycowej Wyspy” ratuje z opresji tylko cud – a raczej cudowny zbieg okoliczności.
Całość robinsonowego żywota dzieciaków nie trwa w bezwzględnej skali zbyt długo. Dwa, trzy, może cztery tygodnie. Film toczy się w niespiesznym tempie, jaki znamy z wielu skandynawskich “dorosłych” obrazów. To jednak uwiarygadnia fabułę. Jestem w stanie spokojnie sobie wyobrazić nudę dzieciaków na kilku metrach kwadratowych domku polarnika. Można by potraktować ten czas jako dość nietypowe wakacje. Podejrzewam zresztą, że Ida i Sindre trochę tak traktują pobyt na bezludnej wyspie. Jako przygodę, bo przecież w końcu przyleci po nich helikopter. Zanim zacznie być naprawdę źle.
Błękitny fiord
Najciekawszą postacią w filmie jest Julia. Jest zaradna, opiekuńcza, pełna inicjatywy, przezorna i przewidująca. Zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Stara się zapanować nad podopiecznymi. Domorosły pedagog uznałby ją za ewidentne zaprzeczenie dziecka wychowywanego “bezstresowo”. To archetypiczna starsza siostra, która błyskawicznie wchodzi w buty matki, kiedy rodziców zabraknie. Jest jednak nienaturalnie spokojna. Przyjmuje brewerie bliźniaków z iście lodowatym spokojem. Nie krzyczy na nich, nie opieprza, nie zrzędzi. Tylko raz puszczają jej nerwy, kiedy Sindre zostawia otwarte drzwi do spiżarni i tracą całe zapasy żywności. I wtedy jednak nie obwinia młodszego brata. Może to kwestia północnego typu osobowości? A może całkiem sensowne postępowanie znane np. z japońskiej kultury, że w przypadku kłopotów szukamy rozwiązań, a nie winnych?
Obraz trafił także do dystrybucji pozafestiwalowej i przygotowano do niego polski dubbing. “Operacja Arktyka” to niezły film przygodowy dla młodego widza. Nie ma w nim scen drastycznych, ale nie braknie scen pełnych napięcia i budzących dreszcz. Takich jak ataki niedźwiedzia czy wypadek z przeręblą. Nawet dorosłym widzom zdarzy się wtedy drgnąć z emocji. Tego, czego trochę mi brakuje w scenariuszu, to wprowadzenia odrobiny humoru, która mógłby ekranowe napięcie co jakiś czas rozładować.
Rodzice niesfornych dzieci w wieku szkolnym zyskają okazję do rozmowy ze swoimi Idami i Sindrami o konsekwencjach. Bo o nie w tym filmie najbardziej chodzi. Te negatywne – jak skutki nadmiernej emisji dwutlenku węgla. I te pozytywne – jak przemiana osobowości młodych bohaterów postawionych w ekstremalnej sytuacji. Można też spojrzeć na wymowę fabuły dość przewrotnie. Gdyby nie arktyczne przypadki trojga rodzeństwa, zginąłby pies pozostawiony na Księżycowej Wyspie przez rannego polarnika.
Film można było oglądać podczas Międzynarodowy Festiwal Filmów Młodego Widza Ale Kino w Poznaniu.
tytuł: Operacja Arktyka (Operasjon Arktis)
reżyseria: Grethe Bøe-Waal
scenariusz: Grethe Bøe-Waal
zdjęcia: Gaute Gunnari
muzyka: Trond Bjerknes
czas trwania: 87 min.
produkcja: Noraegia, 2014
obsada: Kaisa Gurine Antonsen (Julia), Ida Leonora Valestrand Eike (Ida), Leonard Valestrand Eike (Sindre)