System zdalnej szkoły pokazał – jak na dłoni – jeden z największych problemów polskiej szkoły: nastawienie na motywację zewnętrzną. Bez bata w postaci jedynki te leniwe kuce nie chcą biegać. Zarówno w murach szkoły, jak i w wirtualnym kieracie. Twórca tego systemu Otto Eduard Leopold von Bismarck-Schönhausen zaciera ręce w swoim piekielnym kotle.
Zdalna edukacja odsłoniła problemy z wewnętrzną motywacją. Bez przymusu uczniowie niechętnie wykonują prace wysyłane przez nauczyciela do wykonania w domu. Z czego to wynika?
Dlaczego uczniowie nie chcą pracować zdalnie?
Jest niewielki odsetek dzieciaków i nastolatków, które nie dały w sobie zabić miłości do zdobywania wiedzy. To te kilka procent, które rozwiązują zadania “dla chętnych”. U pozostałych działa jedynie metoda kija i marchewki. Rozwiązywanie zadań “za plusy”. Albo ostrzeżenia typu “zadanie obowiązkowe” lub “za zadanie będzie postawiona ocena”. Przed wprowadzeniem przez MEN rozwiązań prawnych, że za zdalną pracę można wstawiać oceny – okazywało się, że spora część nauczycieli po prostu nie radzi sobie z systemem edukacji opartym na wolnej woli. Wystarczy zajrzeć na fora i grupy nauczycielskie komentowane w tym czasie. Powszechne było oczekiwanie w społeczności nauczycielskiej, żeby można było stawiać zdalne oceny. Domyślnie – “zdalne jedynki”. Tak, polska szkoła stoi na obowiązku szkolnym i gdyby go znieść – pewnie tłumy uczniów nie pojawiłyby się na zajęciach szkolnych.
Wprowadzenie możliwości oceniania w dużej mierze “uzdrowiło sytuację”. Nawet najbardziej nudny i bezsensowny materiał jest wykonywany przez uczniów. Korzystają przy tym masowo ze wsparcia Wujka Google, Brainly i innych tego typu rozwiązań. Trwa więc wyścig zbrojeń. Nauczyciele starają się przyłapać uczniów na niewiedzy. Sprawdziany i quizy z ciasnym limitem czasowym – żeby uczeń nie ściągał. Kartkówki przy włączonych kamerkach. Byle zdopingować ucznia do pracy – rzecz jasna oceną.
Wyścig o dobre e-oceny?
I dzieje się prawdziwa tragedia. Jak w Gazecie Prawnej martwi się Józek Łasak, nauczyciel przedmiotów zawodowych i fizyki z Zespołu Szkół Rolniczych w Radoczy: – Nagle uczeń, który miał ocenę niedostateczną na półrocze, w trakcie nauki zdalnej otrzymuje czwórki i piątki. A jak proszę go, aby porozmawiał ze mną za pomocą komunikatorów, bym mógł zweryfikować jego wiedzę, tłumaczy się, że nie ma tego programu lub ma zbyt słabe łącze, abym mógł go widzieć – wylicza Łasak.
Ale jak także relacjonuje np. Gazeta Prawna i tutaj można spotkać się z próbą omijania systemu. “Nauczyciele i dyrektorzy sygnalizują, że nie wszyscy uczniowie chcą pracować zdalnie. – Mieliśmy z nauczycielami radę pedagogiczną i okazało się, że są u nas tacy uczniowie, którzy na półrocze otrzymali ocenę niedostateczną i nie współpracują zdalnie z tymi nauczycielami, którzy wystawili im takie noty – mówi Jacek Rudnik, wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 11 w Puławach.”
dEFEKT systemu
Przyznam, że nie jestem zaskoczony taką sytuacją, Jeśli tresujemy nasze dzieci przez kolejne lata systemem oceny, nic dziwnego – że to działa. Bardzo niewielki odsetek psów Pawłowa nie śliniło się na dźwięk dzwonka. Także większość uczniów na dźwięk dzwonka szkolnego uruchamia odruch warunkowy. Jest perspektywa oceny – jest działania.
Jako ojciec siódmoklasistki mogę widzieć codziennie efekt działania systemu polskiej szkoły w ciągu ostatnich ośmiu lat. Pamiętam, z jakim entuzjazmem dziecko szło do zerówki. To prawda, było “podjarane” także przez rodziców, którzy mówili “zobaczysz, jak będzie fajnie”. Podobnie było w przypadku wielu rówieśników. To były dzieciaki ciekawe świata, tego jak działa przyroda, z zaciekawieniem słuchające historii opowiadanych przez dorosłych.
Jak mawiają informatycy – “it’s not a bug it’s a feature”. To nie błąd, to integralna część systemu stworzonego przez Bismarcka. Przecież zapaleni do edukacji zerówkowicze nie przez przypadek stają się zblazowanyni nastolatkami. To prawda, że spory udział w tym hormonów w okresie dojrzewania. Ale w dużej mierze w polskiej szkole sami wychowujemy uczniów do tej postawy. Jakoś tak się dzieje, że z każdym kolejnym rokiem szkoła zabijała w uczniach radość uczenia się, rozwijania własnych pasji, kształtowania relacji społecznych. Już jako sześciolatki zaraz na początku zderzają się z kafarem systemu pruskiej edukacji. To prawda, była to wersja “soft” w nauczaniu wczesnoszkolnym. Ale już na wstępie musiały siedzieć cicho, jak najmniej ruszać się, robić to, co każe nauczyciel, Nie dyskutować, nie rozmawiać ze sobą, rysować szlaczki. No i dostawały się w system motywacji oparty na behawioryzmie. Zielone stempelki za “dobrą robotę” lub “dobre zachowanie”. Czerwone dla “leniwych”, “głupszych”, “niegrzecznych”. Profesor Pawłow proszony do telefonu. Ukoronowaniem systemu ocen są oczywiście obowiązkowe egzaminy na zakończenie kolejnych etapów edukacji z punktami przełożonymi na oceny szkolne.
Tu l’as voulu, George Dandin.
Nauczyciele Pawłowa
W sumie nie dziwię się nauczycielom, że tresują uczniów przy pomocy ocen. Są przecież sami do tego tresowani przez system. Maja w końcu OBOWIĄZEK wystawiania ocen. Jak mówi Art. 44e. Ustawy o systemie oświaty: “uczeń w trakcie nauki w szkole otrzymuje oceny bieżące; klasyfikacyjne, śródroczne i roczne, końcowe”. Ktoś może pomyśleć – chwileczkę, przecież ocenianie może być kształtujące, opisowe, bez “wstawiania ocen”. Po prostu feedback dla ucznia – co zrobił dobrze, nad czym musi popracować. Empatyczne słowa wsparcia także mogą być oceną, prawda?
No właśnie nieprawda. Bo mamy jeszcze Rozporządzenie MEN w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych. A tutaj jak “w mordę jeża” § 7. 1. mówiący “Począwszy od klasy IV szkoły podstawowej, roczne i końcowe oceny klasyfikacyjne z zajęć edukacyjnych ustala się w stopniach”. Według dobrze znanej skali: od “szóstki” – stopień celujący, do niedostatecznej “jedynki”.
Co idzie za tym systemem? Także nauczyciel jest rozliczany z “efektów” postrzeganych przez to, ile uczniów “nauczy” – w sensie jakie oceny przyzna na koniec i jakie dostaną na teście ósmoklasisty lub egzaminie maturalnym. Rozliczany przez dyrektora szkoły, którego rozliczają władze oświatowe. Hau, hau, hau, hauuuuuuuuuuu…
Jak się nie ślinić?
Pytanie co w tej sytuacji mogą robić nauczyciele, którzy nie chcą się ślinić na dzwonek z alei Szucha. Powiem przekornie – co w tym złego, że uczniowie rozwiązują zadania korzystając z zewnętrznego wsparcia? Nie liczą w głowie tabliczki mnożenia, ale korzystają z kalkulatora. Korzystają z zewnętrznych źródeł tam, gdzie wymagana jest wiedza encyklopedyczna, będąca w zasięgu kliku na Wikipedii.
Tacy nauczyciele mogą przecież zadawać zadania, które wymagają samodzielnego myślenia, działania, aktywności, umiejętnego korzystania z zewnętrznego wsparcia i krytycznej analizy źródeł. Będzie można z czystym sumieniem stawiać szóstki i piątki, nie martwiąc się, że “to niesprawiedliwe”. Nie uciekniemy od systemu ocen behawioralnych, ale możemy działać niejako obok niego. Dawać takie zadania, które będą ciekawe, inspirujące, wciągające – nawet jeśli nie będzie zagrożenia “minusem” albo “jedynką”. Widzę to po swej córce, która “wciągnęła” się w filmik z chemii, której nienawidzi – bo nauczycielka podesłała materiał Pana Belfra – nauczyciela z Internetów. Obowiązkowe było 13 minut, chciała oglądać więcej.
Takie podejście jest tym łatwiejsze, że sam MEN daje sygnały o przymykaniu oka na realizację bzdurnych podstaw programowych i porąbanych programów nauczania.
W sumie nie wiem do kogo to piszę. Tacy nauczyciele są, działają w opisany sposób. Nie tylko w zdalnym nauczaniu podczas koronaizolacji, ale także w murach szkoły. Innych nic i nikt nie zmusi do wyjścia ze szkoły Bismarckowskiej. Nic poza podwyżkami dla nauczycieli – żeby podaż “zasobów ludzkich” był większy od popytu i można było wybierać najlepszych do pracy w zawodzie.
Edukacja okiem nauczyciela
Lubisz swoją pracę w szkole, chcesz wykonywać ją dalej z pasją i zaangażowaniem? Szukasz ciekawych informacji o rozwiązaniach edukacyjnych z Polski i innych krajów? Chcesz budować wspólnotę szkolną z uczniami i nauczycielami? Wolisz model fińskiej szkoły od rozwiązań pruskich? Uważasz, że podmiotowość ucznia jest ważna? Stawiasz dobro dziecka i nastolatka, przygotowanie ich do życia ponad formalizm i trzymanie się bezsensownych reguł? Uważasz, że warto pomagać w wyborach ścieżek edukacyjnych, szkół średnich i studiów? Podaj poniżej kontakt do siebie, będziemy przysyłać Ci materiały, które przydadzą się w pracy nauczyciela.
Super, a zarazem wyczerpująca ocena stanu umysłów. Czy istnieją środki zaradcze na znakomitą edukację? Mamy doskonałe warunki , aby zastosować system panujący w USA. Chodzi o uczniowskie dyskusyjne kluby nieformalne n.p. n.t. literatury i pisanie własnych rozprawek semestralnych. Ich zaliczenie promuje takiego ucznia. Nauczyciele powinni kierować, a nie narzucać swoje idee. Jeżeli ktoś miałby inne zdanie niż oficjalne to moim zdaniem powinno być grupowo oceniane przez kolegium uczniowskie-czy oficjalna wersja jest jedyną słuszną. Nauczyciele nie uczą, a wymagają i tylko wymagają, ponieważ nie mają na to czasu. Muszą być urzędnikami, bo są też rozliczani z „planu” przez urzędników wyższego szczebla. Zmian wymaga system edukacji. W technicznych szkołach nie pytają po co ci cosinus tylko wiedzą , że jak zostaną inżynierami to będą musieli dokonywać obliczeń od których może zależeć życie-np wytrzymałość w mechanice i budownictwie. Tylko oni jeszcze tego nie wiedzą na tym poziomie edukacji , ale nikt im tego nie uświadomi. A tu jest właśnie rola nauczycieli. Uczniowie muszą wiedzieć po co się uczą. Życie jest za krótkie , aby nauczyć się wszystkiego i dlatego muszą mieć cel długoterminowy postawiony przed sobą…