Stasia Bozowska, Wojciech Jaruzelski, Otto von Bismarck, Jan Chrystian Szuch – to cztery upiory patronujące polskiej edukacji. Moim zdaniem musimy je jak najszybciej zabić.
To nie jest tak, że tylko Dariusz Piontkowski i Anna Zalewska psuli polską edukację. Prawda jest jednak taka, że ich poprzednicy minister wkładali również wiele wysiłku, żeby polska edukacja szorowała w pobliżu podłogi. Najbardziej zabawne są panie Kluzik-Rostkowska i Szumilas, które teraz kreują się na pierwsze damy nowoczesnego systemu edukacyjnego.Spróbujmy jednak pomarzyć. Co by się zdarzyło, jeśli stanowisko Ministra Edukacji Narodowej objąłby fachowiec, który chciałby rzeczywiście reformować, a nie deformować polskie szkolnictwo? Powinien jak najszybciej ruszyć z osinowym kołkiem i zabić cztery upiory.
Zabić Bozowską
Masowość strajku o podwyżki z kwietnia 2019 roku zdaje się wskazywać, że długo już nie pociągnie duch “Siłaczki”, pierwszego z upiorów edukacyjnych. To dobrze. Musimy wytępić te wszystkie egzaltowane paniusie, które napawają się misją niesienia kaganka. Stasiu Bozowska – won z polskiej szkoły! Jako naród potrzebujemy ogarniętych profesjonalistów, którzy będą prawdziwym, a nie tylko formalnym autorytetem dla uczniów. Do tego musimy lepiej płacić nauczycielom. Nie wystarczy 1000 złotych. Kwota żądająca przez strajkujących mogłaby jedynie zahamować odchodzenie nauczycieli z zawodu. To najważniejszy problem “na wczoraj” wbrew opiniom mędrków głoszących, że podwyżki nie uzdrowią polskiej edukacji. Jasne. Ale powstrzymają lawinowe pogarszanie, Musimy jednak płacić jeszcze więcej – pewnie siatka płac z tabelek MEN załatwiła problem. Pod warunkiem, że to byłaby podstawa i to netto. Wtedy ręczę, że skończą się narzekania na kiepskich pedagogów, bo w kolejce będą stać chętni, by ich zastąpić. A już pracujący zepną poślady z całych sił, żeby utrzymać tak dobrze płatną posadę. Pozostaje system oceny jakości pracy nauczycieli, ale to kwestia do ustalenia chociażby w oparciu o wskaźnik Edukacyjnej Wartości Dodanej (EWD).
Zabić Jaruzelskiego
Większa profesjonalizacja zawodu nauczyciela wymaga zabicia upiora generała Jaruzelskiego wymachującego Kartą Nauczyciela, płodem stanu wojennego. Jeśli są jeszcze jacyś obrońcy tego dokumentu w gronie nauczycielskim, to tylko w związku z doświadczeniami w relacjach z MEN. To znaczy obawami, że zostaną zabrane te minimalne gwarancje “karciane”, a system zostanie jaki jest. Niedofinansowany, niedoinwestowany, bez szybkiego internetu i z milionem obowiązków “po godzinach”. Wielu nauczycieli mówi – 40 godzin pracy w murach szkoły? OK, ale z nadgodzinami na zebrania (lub zebraniami w godzinach pracy – jak wizyty w urzędach), delegacjami na wycieczki, pomieszczeniami do przygotowania zajęć i sprawdzania kartkówek. A to wymaga miliardowych nakładów. Póki co wydzielany jest papier do ksero nauczycielom i toaletowy uczniom. Dosłownie. A wprowadzenie z marszu obowiązku, że nauczyciel ma siedzieć osiem godzin codziennie w murach “placówki”? W sytuacji, kiedy już teraz w przepełnionych szkołach lekcje odbywają się zmianowo w bibliotece, stołówce czy auli? To może nauczyciele mają sprawdzać testy siedząc na schodach? Zatem likwidacja Karty, ale wcześniej światłowód z Internetem do każdej szkoły, służbowe laptopy, gabinety pracy i tym podobne drobiazgi. Słowem – worki monet.
Zabić Bismarcka
Jeśli w przypadku morderstwa Bozowskiej i Jaruzelskiego największym problemem są brakujące pieniądze, to zabicie trzeciego upiora wymagałoby od nas naprawdę wielkiej odwagi. Musimy zabić ducha Bismarcka. To znaczy wyrwać szkołę z systemu stworzonego w XIX wieku, dostosowanego do społeczeństwa wielkoprzemysłowego i specyfiki pruskiej armii. Największe zło w ciągu ostatnich 30 lat wzięło się właśnie z ducha Żelaznego Kanclerza. Dlaczego 120 lat po jego śmierci nadal kopiujemy jego rozwiązania? Formatujemy uczniów cały czas według jednej sztancy, niezależnie od ich predyspozycji, zdolności, tempa rozwoju. Tworzymy odgórne minima programowe, uznając, że nauczyciele są za głupi, aby dobierać je według własnego uznania. Oceniamy cyferkami lub punktami zamiast opisywać opanowanie poszczególnych kompetencji. Koszarujemy uczniów w klasie według rocznika i pchamy przez system rok po roku. Stosujemy testy i sprawdziany jako pułapki mające złapać uczniów na niewiedzy. Wprowadzamy propagandę rządową do programu i praktyki polskiej szkoły. To wszystko musi się skończyć. A co w zamian? Nie chcę wymachiwać fińskim sztandarem, ale skandynawskie sukcesy dają do myślenia. Prawda?
Zabić Szucha
Tak naprawdę nie wierzę, że w gmachu MEN mogą zajść tak gruntowne zmiany – niezależnie od tego, kto wygra kolejne wybory. Centralizacja władzy jest jak narkotyk. Przekłada się od lat na próby ręcznego sterowania szkołami przez ministerialnych urzędników. Być może pomogłaby decentralizacja. Po prostu utnijmy głowę idei zarządzania uczniami i nauczycielami zza biurka w Warszawie. Zlikwidujmy ministerstwo na Szucha. Jeśli Niemcy mogą mieć różne systemy na poziomie landów, to może nie byłby to koniec świata? Dlaczego nie mogą funkcjonować w Polsce równolegle różne systemy edukacyjne? W jednym powiecie system osiem klas plus cztery, a w sąsiednim sześć plus trzy plus trzy. Oczywiście bez obowiązkowych egzaminów państwowych, ale z dobrowolnymi testami zewnętrznymi. Uczelnie na pewno znalazłyby sposób na rekrutowanie kandydatów – tak jak teraz można dostać się na studia z nową i ze starą maturą. Ech, rozmarzyłem się…