“I są miejsca gdzie w szlamie woda niemal zastygła pod kożuchem brudnej zieleni; / Tam ślad, prędzej niż ten kto zostawił go, znika – niewidoczne bagienne są sidła. / Ale źródło wciąż bije, tłoczy puls miedzy stoki, / Wiec jest nurt, choć ukryty dla oka!”.
Przytaczam na początek fragment poezji mojego ulubionego poety Jacka Kaczmarskiego – utworu “Żródło”.. Z myślą o tym, że może mimo bagiennej codzienności polskiej edukacji, żyje w większości nauczycieli języka polskiego źródło miłości do poezji.
Jak uczyć polskiego?
“Trzcina” chodziła koszmarnie ubrana, bez makijażu, nieuporządkowana burza włosów, wielkie okulary. Jakaś bezkształtna dzianinowa kieca, aromat papierosowego dymu. Tak przynajmniej ją zapamiętałem. Po trzech dekadach zlewa mi się w pamięci jej portret z wizerunkiem Sybilli Trelawney, nauczycielki wróżbiarstwa, z Hogwartu. “Trzcina” miała uczyć języka polskiego w V Liceum Ogłolnokształcącym w Poznaniu pod koniec lat 80-tych XX wieku. Zamiast tego uczyła nas tego, że polszczyzna jest pasjonującą przygodą. Czytała z uczniami “kaskaderów literatury” – Andrzeja Bursę, Marka Hłaskę, Halinę Poświatowską, Edwarda Stachurę.
Myślę o “Trzcinie” za każdym razem, kiedy stykam się z nauczycielami języka polskiego takimi, jak pani Małgorzata, nauczycielka języka polskiego z Wrocanki. Tak, właśnie ta, która w lekcji telewizyjnej mówiła, że trzeba zrozumieć, co poeta miał na myśli.
Niestety większości moich nauczycieli języka polskiego bliżej było do pani Małgorzaty z Wrocanki, niż do “Trzciny” z poznańskiej “piątki”. Była taka, która w wypracowaniu nie tolerowała narracji odbiegającej od utartych kolein “równoważniki zdań, to możecie sobie pisać, jak będziecie pisali książki”. Była taka, która wiedziała najlepiej “co poeta miał na myśli” i wszelkie interpretacje odbiegające od oficjalnego “rozumienia poezji” były tępione. Pamiętam dyskusje o obrazie Brueghla “Upadek Ikara”, gdzie pełniła funkcję sierżanta pacyfikującego wyobraźnię młodzieży. I wreszcie wisienka na torcie – ta, która na pisemnej maturze zerkając na moje wypracowanie (wtedy tak wyglądał egzamin) skrzywiła się, że za dużo przykładów spoza oficjalnego kanonu lektur.
Zrozumieć poezję
Za “moich czasów” największy problem na języku polskim chyba był z poezją. Większość nauczycieli, z jakimi się spotykałem, starała się przyswoić uczniom mowę wiązaną metodami literaturoznawczymi. I niestety przez trzy dekady niewiele się zmieniło. Moja 14-letnia córka także zajmuje się w wierszach rozpoznawaniem rymów żeńskich i męskich, anafor, neologizmów i innych środków stylistycznych.
Pamiętacie? “Aby w pełni zrozumieć poezję i trafnie ocenić jej wartość, musimy posiąść najpierw umiejętność rozpoznawania stopy wiersza, rymów i tropów, a następnie postawić przed sobą dwa zasadnicze pytania. Pierwsze: z jakim artyzmem przedstawiono w wierszu podjęty temat? I drugie: jaką wagę znaczeniową ten temat posiada? Odpowiedź na pytanie pierwsze ocenia artystyczną doskonałość utworu, a odpowiedź na pytanie drugie ocenia ważność jego treści. Kiedy odpowiemy już na oba pytania, zrozumienie wiersza i określenie jego wspaniałości przyjdzienam stosunkowo łatwo”.
Tak, dobrze kojarzycie. To cytata z wprowadzenia do „Zrozumieć poezję” doktora filologii Edwarda Evans-Pritcharda, Dokładnie z tych stron, które uczniom kazał wyrwać i zniszczyć John Keating, nauczyciel języka ojczystego w “Stowarzyszeniu Umarłych Poetów”. Czyż nie pięknie oddaje także podejście do poezji na lekcji języka polskiego. Od kolejnych dekad.
Wszystko, co najważniejsze
Nie zdziwiłbym się, gdyby Pani Małgorzata z Wrocanki na swoich lekcjach języka polskiego stosowała metodę graficzną dr Evans-Pritcharda. Zaznaczając na osi horyzontalnej artystyczną doskonałość, a na wertykalnej ważność treści w utworach Grochowiaka, Słowackiego, Kochanowskiego. W swojej lekcji telewizyjnej pytała retorycznie młodych widzów czy lubią poezję. Dopowiadając, że “nie lubicie” – jednocześnie tłumaczyła, że wynika to z niezrozumienia poezji.
I tutaj podnosi mi się ciśnienie za każdym razem, kiedy sobie przypominam tę teorię. Bo jest we mnie fundamentalna niezgoda na takie podejście do poezji. Poezja moim skromnym zdaniem nie jest do rozumienia. Jest do słuchania. I to najlepiej w mistrzowskim wykonaniu. Nie przez przypadek przecież poezja jest utożsamiana z liryką, ściśle powiązana znaczeniowo z muzyką. Czy można pokochać poezję czytając ją w myślach? Albo słuchając nauczyciela, drewnianym głosem odczytującego utwory dla klasy? Albo odstukiwania “na pamięć” przez ucznia? No nie, nie, nie. Tak to nie działa. I nie ma prawa działać.
I tutaj docieramy do podstawowego pytania – po co są w szkole lekcje języka polskiego? Pewnie sporo nauczycieli powie – żeby uczeń nabrał wiedzy i umiejętności związanych z polszczyzną. Wiedział, że “światło-cień” to u Norwida neologizm? Po co? Żeby zdał test ósmoklasisty albo maturę. Albo po to, żeby ćwiczyć umysł – na przykład ćwicząc pamięć. Czy można wtedy się dziwić, że nauczyciel podczas pandemii oczekuje, że uczeń będzie mówił wiersz do kamerki internetowej, koniecznie z zamkniętymi oczami?
Co komu w duszy gra?
Piszę ten tekst z kolejnymi piosenkami Kaczmarskiego w słuchawkach. Rozkoszuję się frazami, tym jak splata słowa, jak budzi emocje. Po raz kolejny utwierdzam się, że jest najwybitniejszym polskim poetą. Po raz pierwszy usłyszałem jego utwory w liceum, gdy jego nazwisko było zakazane (tak – “Trzcina” też słuchała). I może to nie przypadek, że właśnie poezja Kaczmarskiego, Osieckiej, Młynarskiego, Herberta, Przybory najbardziej mnie porusza – bo jest połączona z muzyką. I cieszyłbym się, gdyby na lekcjach polskiego nauczyciele z samego założenia uczyli uczniów takiego podejścia. Poezja ma poruszać i każdy powinien szukać takiej, która właśnie jego dusze dotyka. I nie jest nic złego w niezrozumieniu poezji. A naturalną jest reakcja Gałkiewicza:”Boże, ratuj, jak to mnie zachwyca, kiedy mnie nie zachwyca?”.
Drodzy nauczyciele – skorzystajcie z szansy, jaką daje teraz zdalna edukacje – wysyłajcie uczniom poezję do posłuchania w plikach dźwiękowych i wideo w wykonaniu aktorów i pieśniarzy. Możemy się tak umówić?