Trzeba znieść “Kartę nauczyciela”, a nauczyciel powinien pracować 40 godzin w tygodniu, jak wszyscy – krzyczą malkontenci. Przecież pracujemy nawet więcej, niż 40 godzin – odparowują nauczyciele. Tymczasem legenda o 18 godzinach pracy w szkole i trzech miesiącach wakacji ma się świetnie. Czy coś da się z tym zrobić?
Jeden z największych zarzutów stawianych nauczycielom, to 18-godzinny tydzień pracy. To nic, że ma mało wspólnego z rzeczywistością. Można walić młotkiem godzinami, wyliczając kolejne 30 godzin i więcej, jakie nauczyciele poświęcają na przygotowanie do lekcji, poprawianie sprawdzianów, wywiadówki, wycieczki i podobne atrakcje. Lud wie lepiej.
Muchy w olejku
Jedyną, jak się zdaje, wiarygodną wiedzę o czasie pracy nauczyciela dostarczyło badanie Instytutu Spraw Publicznych z 2013 roku. Ankieta przeprowadzona wśród 7,5 tys. pracowników oświaty z 1300 polskich szkół pokazała, że nauczyciele w Polsce harują ponad ustawowe granice – średnio 47 godzin tygodniowo.
Niestety, w niektórych przypadkach “roszczeniowi rodzice” mają rację. Są przecież nauczyciele, którzy tak właśnie pracują. No może nie 18 godzin, ale powiedzmy ze 20 tygodniowo – doliczając udział w radach pedagogicznych czy dyżury na przerwach. Każdy z nauczycieli zna przynajmniej jednego takiego bumelanta, który jak piskorz unika wychowawstwa, wyjść na wycieczki i innych okazji do pourywania rękawów. Tak – właśnie oni (chociaż moim zdaniem nieliczni) wpływają na wizerunek “branży”. Jak pisał biblijny Kohelet “Nieżywa mucha zepsuje naczynie wonnego olejku.” Bo i najżyczliwsi z życzliwych rodzice też są w stanie wskazać leniwych nauczycieli palcem. I wielu z nich zakłada niesłusznie, że jest inaczej. Mało tego, który z nauczycieli może podać jako argument, ile przepracował godzin w lutym, a ile w czerwcu? Ile czasu przepracował na początku lipca albo w sierpniu, kiedy naród wyobraża go sobie na leżaku w Łebie?
Jak już pisałem w innym miejscu – rozwiązaniem byłoby stworzenie takich warunków pracy w szkołach, aby pracę można było wykonywać przez 40 godzin tygodniowo w murach szkoły. I dodawałem też, że nikt z rządzących na to nie pójdzie – bo wiązałoby się to z niewyobrażalnymi nakładami na infrastrukturę.
Karta górnika
Jak można inaczej zmienić mit o leniwych nauczycielach? Robić ciągle takie badania, jak te ISP z 2013 roku? Zawsze można je podważyć, wskazując na niereprezentatywność, błędną metodologię albo stronniczość. I co teraz? Cóż, namawiam wszystkich, aby pracowali dokładnie 40 godzin tygodniowo. No, może inaczej – 160 godzin miesięcznie.
Czyli po pierwsze – trzeba czas pracy nauczycieli ewidencjonować. Już słyszę uszami duszy mojej ten wrzask oburzenia. Ale jak to? Odbijać kartę, jak górnik? A gdzie zaufanie do nauczycieli? To przecież zawód – nomen – omen – publicznego zaufania. Szanowni Państwo, jeśli jeszcze tego nie zauważyliście zaufanie do tej grupy zawodowej poszło się czochrać dawno temu. Przykro to mówić, ale trzeba o nie powalczyć. I nie jednostkowo, ale systemowo. Bo dobry nauczyciel, zawsze u ”swoich rodziców” ma olbrzymi kapitał zaufania, I co z tego, jeśli ten sam rodzic u cioci na urodzinach ani kwiknie w obronie krytykowanej uprzywilejowanej “kasty” szkolnej.
Zatem potrzeba tylko nieco dobrej woli, bo narzędzia są. Dzienniki elektroniczne mają możliwość zaznaczania pracy danego nauczyciela. Łatwo będzie można wtedy udowodnić, że legenda o 18 godzinach to ewidentna bzdura. Pokazać wydruki z ”ibrusów”, tak jak teraz na kłamstwa o zarobkach nauczyciele pokazują “paski” z wypłat. Jasne, zawsze znajdzie się grono geniuszy, twierdzących, że wypracowania można sprawdzać na lekcji (Mariusz, pozdrawiam serdecznie). Jednak twierdzę, że taki ruch poprawiłby wizerunek całej grupy zawodowej. Nie mówię na początek o obowiązku, ale o dobrowolnym “autopomiarze” czasu pracy.
W konsekwencji odnotowanie pracy poza murami szkoły doprowadziłoby do 40-godzinnego dnia pracy. Bo tabelka by od razu pokazała, że co jak co – ale sprawdzanie kolejnego testu musi poczekać na kolejny tydzień.
Miałoby to rozwiązanie jeszcze dwa pozytywne aspekty, Przede wszystkim dyrektor szkoły jak na dłoni zobaczy obciążenie nauczycieli i może czasami odpuści “szkoleniową”, bezsensowną radę pedagogiczną. Mało tego, nauczyciel może powiedzieć dyrekcji “sorry Torello, nie mogę przyjść na radę, bo już by to było w nadgodzinach”. Z drugiej strony zyskałyby rodziny nauczycieli, którym teraz kradną oni coś więcej, niż domowe spinacze i atrament do drukarki – wspólny czas z małżonkiem i dziećmi. Bezdzietni i celibatni pedagodzy mogliby np . przeczytać więcej książek albo spotkać ze znajomymi na piwie (żeby ktoś nie powiedział, że mam taki szczerski charakter).
Sprawdzian ze stoperem?
Dlaczego nie postuluję wprowadzenie obligatoryjnej rejestracji pracy nauczycieli? Ależ postuluję, ale nie od razu. To grubsza historia, bo każdy na pierwszy rzut oka wskaże, że obciążenie obowiązkową pracą polonisty jest nieco inne, niż WF-isty. Poza tym co począć z tym, że jeden z polonistów sprawdza kartkówkę minutę, a inny cztery minuty?
Cóż, żeby było sprawiedliwie, trzeba byłoby zatrudnić ekspertów od dość specyficznej dziedziny teorii i praktyki zarządzania, jaką jest wartościowanie stanowisk pracy. Brzmi śmiesznie? A jest całkiem procesem, który wykonywany jest w wielu firmach o całkiem nieśmiesznej skali działania. Tak, to stąd wzięły się limity czasu skanowania towaru w Lidlach i Biedronkach albo skanowanie paczek w magazynie Amazona.
Z grubsza wartościowanie stanowisk pracy polega na opisaniu poszczególnych czynności wchodzących w zakres pracy przy uwzględnieniu specyfiki warunków zatrudnienia. Czyli ile jakaś czynność powinna trwać czasu, żeby była rzetelnie wykonana i ile jest warta.
W przełożeniu na warunki szkolne to jest gigantyczna robota, bo trzeba by uwzględnić mnóstwo zmiennych parametrów. Ale zaryzykuję stwierdzenie – jest to do zrobienia.
I tutaj widzę kolejną burzę zdenerwowanych głosów nauczycielskich – przecież nie jesteśmy robotami ani pracownikami wykonującymi powtarzalne czynności, jak magazynier, kasjerka albo Charlie Chaplin kręcący śruby w filmie “Dzisiejsze czasy”. Hej krzyczący – nie macie racji i macie rację.
Nie macie racji – bo jednak elementy procesu nauczania wymagają pewnej standaryzacji, np. w formie sprawdzianów, Nie macie racji także dlatego, że nie postuluję kar za zbyt długie sprawdzanie wypracowań. Chodzi mi elementarną wiedzę z obszaru zarządzania, jaką musi mieć każdy menadżer – jak długo pracują jego podwładni. Niezależnie od tego, czy zarządza sklepem spożywczym, kopalnią, muzeum, przedszkolem czy technikum.
XIX vs. XXI
Macie rację dlatego, bo jednak uczenie w szkole ma pewien element nieprzewidywalności i – domyślnie – powinno być praca twórczą. Porównałbym tę robotę do pracowników w branży IT. Po pierwsze dlatego, że – moim zdaniem – zarobki nauczycieli powinny być podobne do zarobków informatyków. Po drugie dlatego, że specyfika współczesnej branży informatycznej zakłada możliwość pracy zdalnej, poza miejscem pracy. Mimo to programista nie jest rozliczany za każdą linijkę kodu; W przyzwoitych firmach po prostu ma etat (albo umowę B2B). Nikt wtedy zdalnego lub częściowo zdalnego pracownika nie rozlicza, ile dokładnie czasu pracuje w domu albo na plaży. Ważne, żeby ”task” był wykonany. Oczywiście zwykle szef IT-mana wie ile zajmują dane działania, a ile powinny zabierać. Jeśli pracownik wykonuje swoje zadania za długo wobec przyjętego standardu – adieu i żadne tłumaczenia nie wchodzą w grę.
Tyle, że mówimy o systemie z XXI wieku, a polscy nauczyciele tkwią jeszcze po koniuszki czaszki w systemie XIX-wiecznym, gdzie podstawą rozliczeń jest pośladkogodzina. Dopóki tak będzie – trzeba odbijać wirtualne karty pracy, jak ponad 100 lat temu prządki z Żyrardowa. Albo nikt nie będzie naprawdę wiedział ile pracuje pojedynczy nauczyciel i nigdy pedagodzy nie opędzą się od hejtu.
Aby to zmienić fundamentalnie – należało odejść od zasady, że wszyscy nauczyciele w Polsce zarabiają tak samo. Czyli na przykład oceniać nie czas pracy, ilość, staż, stopień awansu zawodowego, ale jakość pracy nauczyciela. Ale to już trochę inna bajka.
Nowe przedmioty i to jeszcze oderwane od rzeczywistości to absurd. Dzisiaj potrzebne są dwa nowe przedmioty „Nauka Samodzielnego myslenia” i ” Techniki rozpoznawania i obrony przed propagandą”. Ostatnie wybory pokazały że społeczeństwo właśnie w tej materii najbardziej kuleje…..