Łukasz ostatnio zdenerwował się, bo pani od historii nie chciała mówić “biskub” zamiast “biskup”. Podarł na sobie dżinsy, z siłą, o jaką nikt by nie podejrzewał drobnego jedenastolatka. Czekając na matkę u pedagog szkolnego wręcz wył, że on już nie może, nie daje rady, jest do dupy, nie ma kolegów, wszyscy się z niego śmieją. Pewnie najlepszym rozwiązaniem byłaby dla niego szkoła specjalna. Jednak rodzice za wszelką cenę chcą go utrzymać w szkole powszechnej – naszprycowanego lekami, na nauczaniu indywidualnym. Nauczyciele w takiej sytuacji są bezradni.
Kiedy Łukasz trafił do niedużej podstawówki na peryferiach dużego miasta, kończył właśnie osiem lat. To jego szkoła rejonowa, nie ma w niej klas terapeutycznych, nie ma programów walidacyjnych. Chłopiec został przyjęty do drugiej klasy, ale miał już za sobą doświadczenia ze szkołami z klasami integracyjnymi. Miał też diagnozę z prywatnej poradni psychologicznej-pedagogicznej, że może uczęszczać do szkoły powszechnej. Z zaleceniem wybranych zajęć w toku indywidualnym. Szkoła zorganizowała część lekcji sam na sam z nauczycielami. Teraz jest to język polski, matematyka, historia, język angielski. Na takie przedmioty jak plastyka czy muzyka Łukasz chodzi z klasą.
Lekarstwo na złość
Nauczyciele między sobą mówią, że historia mogła mieć też drugie dno. Bo dziadek Łukasza był Bardzo Ważnym Prezesem, a ojciec Bardzo Ważnym Dyrektorem. Zresztą tata chłopca nie raz mówił, że gdyby nauczyciel potrzebował laptopa albo rzutnika to nie ma sprawy – chwila moment i będzie kupiony. Jeśli natomiast Łukasz zniszczy tablet, albo inny sprzęt szkolny, to tata od razu odkupi.
Bo taka sytuacja jest dość prawdopodobna. To prawdziwy cud, że przez te trzy lata obyło się bez strat materialnych. To znaczy były, ale Łukasz niszczył głównie swoje rzeczy. Łamie ołówki i długopisy, drze na sobie ubranie. Ale jest także agresywny wobec otoczenia. Jedna z nauczycielek kiedyś całą lekcję przesiedziała na cyrklu, bo bała się że uczeń ją skrzywdzi. Ostatnio chłopiec wrzucił koledze na głowę swój wielki plecak, kiedy ten siedział na toalecie. Kiedy Łukarz bierze leki – jest trochę lepiej. Mniej krzyczy, mniej się denerwuje, Czasami jest wręcz otępiały. Kiedy leki zmienia na inne i zmniejsza się dawka – bywa niebezpiecznie.
Miarka ostatnio się przebrała, kiedy Łukasz zrobił koledze szramę na policzku nożyczkami. Dyrektorka szkoły zażądała od rodziców kolejnej diagnozy od psychologa. I do tego czasu zawiesiła uczestnictwo ucznia we wspólnych zajęciach z klasą. Pozostały zajęcia indywidualne.
Psycholog prawdę powie
Co robi Łukasz na zajęciach indywidualnych w piątej klasie? Na przykład rozwiązuje zadania z drugiej klasy podstawówki. Bo nie jest w stanie sięgnąć wyżej. Przekracza to jego możliwości intelektualne. Przechodzi z klasy do klasy, bo pozostawienie go nawet na pięć lat na tym samym poziomie nic by nie zmieniło. Nauczyciele uczą jak potrafią, ale sami przyznają, że nie znają technik pracy z uczniem o tak szczególnych potrzebach. Rodzice więc przyprowadzili doktora Iksińskiego, psychologa którego zatrudniają do pracy z uczniem. Psycholog obstaje, że Łukasz jest w stanie zrobić samodzielnie testy szóstoklasisty.
Nauczyciele pukają się w głowę. Jak rozwiązuje, skoro nie jest w stanie normalnie skupić się i usiedzieć w miejscu przez 45 minut. Ma zawsze zrobione idealnie zadanie domowe, napisane jego pismem. Robi je z mamą, tatą albo korepetytorem. Tyle, że sam nie potrafi odczytać swojego tekstu. No i go nie rozumie. Przyczyny i skutki chrztu Polski było opisane świetnie. Ale Łukasz nie potrafi przecież nawet przeczytać ze zrozumieniem polecenia w takim zadaniu.
Byle nie “specjalna”
Po incydencie z “biskubem” nauczycielka historii była cała roztrzęsiona. Mówi, że wracała do domu płacząc. Przecież dla każdego z zewnątrz jest jasne, że taka sytuacja robi dziecku krzywdę. Pewnie gdyby Łukasz był bardziej świadomy samego siebie, popełniłby samobójstwo. Może to kiedyś zrobi, w poczuciu beznadziei i braku sensu życia. Co robić? Zawiadomić pomoc społeczną? Ustanowić kuratora? Do dziecka z “dobrej rodziny”, którym rodzice się zajmują z pomocą fachowej opieki psychologicznej i psychiatrycznej?
Kiedy mama przyjechała po Łukasza, tylko pokiwała głową: “no tak, zmieniamy leki”. Jednak problemem nie są tylko zaburzenia psychologiczne. Doświadczeni pedagodzy mówią, że chłopiec jest po prostu ograniczony intelektualnie. To widać po pół godzinie zajęć. Jednak prywatnie opłacona diagnoza mówi co innego – chłopiec nadaje się do nauki w “normalnej” szkole. Nauczyciele próbują dyskutować z rodzicami, namawiać na kontrdiagniozę. Na wizytę w publicznej poradni. Jednak wobec uporu rodziców chłopca są bezradni.
Pewnie rodzice Łukasza bronią się rękami i nogami przed świadomością prawdy. To ekstremalnie trudne, ale powinni ją przyjąć. Usiąść przed lustrem i powiedzieć – mamy dziecko niepełnosprawne intelektualnie. Trzeba je oddać pod opiekę szkoły specjalnej. Tam małą grupę dzieci uczy po dwóch nauczycieli – ekspertów od nauczania specjalnego. Łukasz poczuje się dowartościowany, bo może nawet będzie błyszczał na tle klasy. Nie będzie się frustrował nauką materiału, która go przerasta. Będzie uczyć się tego, co jest w stanie ogarnąć. Zatem i do samego procesu uczenia się będzie pozytywniej nastawiony. Może też się socjalizować w lepszych warunkach. Na przerwie pobawi się z dziećmi które zamiast wyśmiewać się z kolegi po prostu się z nim pobawią.
Rodzice tego nie chcą, bo pewnie nie chcą “naznaczać” Łukasza “piętnem świadectwa ukończenia szkoły specjalnej”. Ale szkolna pedagog jest przeświadczona, że chłopiec nigdy nie będzie w stanie samodzielnie prowadzić zwykłego życia. Ani w szkole, ani jako dorosły. Rodzice bez sensu bronią się zatem przed “papierkiem”, który Łukaszowi nigdy się nie przyda. Nikt go i tak nie zatrudni na innym stanowisku, jak tym stworzonym dla osób specjalnej troski. Będzie coraz bardziej nieszczęśliwy i coraz bardziej odrzucony przez otoczenie.
Może rodzie Łukasza powinni po prostu posłuchać uważnie, co mówi ich rodzony syn?
Imię chłopca i pewne szczegóły umożliwiające identyfikację ucznia i szkoły zostały zmienione.