Świetnie wypadły w szkołach całej Polski tegoroczne kwietniowe egzaminy. Podczas strajku z wykrzyknikiem najtrudniejszy egzamin odbyli dyrektorzy szkół, rodzice uczniów i sami uczniowie. Wielu z nich zdało celująco z solidarności, empatii, obywatelskości, poczucia wspólnoty.
Skala strajku zaskoczyła chyba nawet samych organizatorów akcji protestacyjnej. Było wiele szkół, gdzie strajkowało całe grono pedagogiczne. W innej sytuacji relacje między strajkującymi nauczycielami, a łamistrajkami były ciężkie i to temat na inną historię. Zwykle strajkujący przyjmowali ze zrozumieniem odmowę strajku z powodów ekonomicznych. Bo są i tacy nauczyciele, dla których nawet jeden dzień protestu przyniósłby katastrofę finansów prywatnych. Największe chyba napięcia były, kiedy podziały strajkowe nałożyły się na podziały polityczne.
Urazy nie trzymać…
Była jedna grupa nauczycieli, która nie mogła strajkować, nawet gdyby rękami i nogami była za postulatami strajkowymi. Bo przecież nawet tam, gdzie strajkowali wszyscy, oznacza wszystkich – poza dyrekcją, którą logika systemu edukacyjnego ustawia w roli pracodawcy. Dyrektorzy i wicedyrektorzy musieli stanąć po drugiej stronie sporu zbiorowego, mając jako adwersarzy swoje koleżanki i kolegów z pokoju nauczycielskiego.
Mając po jednej stronie kowadło strajkujących, byli raz za razem waleni młotem władz oświatowych. Ciągłe telefony od urzędników kuratoriów oświaty i pracowników wydziałów oświaty samorządów – tak wyglądały te trzy tygodnie dla dyrektorów szkół. Raportowanie to tu to tam, pytania :jak sytuacja?”, tłumaczenie się przed rodzicami oburzonymi strajkiem. Bo przecież byli tacy rodzice, którzy w pierwszych dniach strajków dopytywali, co dyrekcja szkoły zamierza zrobić, aby został zrealizowany program nauczania w klasie… pierwszej szkoły podstawowej. Nie były to lekkie rozmowy.
I naciski, naciski, naciski. Bo to dyrektorzy odpowiadają za egzaminy, jeśli gdzieś by się nie odbył – odpowiedzialność i konsekwencje służbowe ponosi dyrektor. Stąd gorączkowe rozmowy z emerytowanymi nauczycielami w sprawie wejścia do komisji egzaminacyjnych. Stąd brak oporu wobec desantu zakonnic, leśników i strażaków, jakimi władze zapełniły sale egzaminów gimnazjalnych i ósmoklasistów.
Z tego kucia w ogniu piekielnym większość – jak się zdaje – dyrektorów szkół wyszła silniejszymi i bardziej szlachetnymi. Zachowali się po prostu – “przyzwoicie, po ludzku”. Robili co powinni zgodnie z prawem, ale emocjami byli często ze strajkującymi. Wiadomo, że niektórzy byli nawet gotowi na odmowę złożenia podpisu pod kwalifikacją maturzystów według ekspresowego, nocnego prawa. Narażając się na utratę stanowiska.
O tym, że niektórzy dyrektorzy szkół zachowali się inaczej – nie było słychać często. Ale zdarzali się dyrektorzy, którzy robili co mogli, aby skłócić grono nauczycielskie, wywierać presję na strajkujących, a niekiedy zachowywali się po prostu chamsko. Cóż, jak mawia moja znajoma – urazy nie trzymać, nazwiska pamiętać. Mam wrażenie że niełatwo będzie im zostać wybranym na kolejną kadencję, a przed wizytą w pokoju nauczycielskim powinni ubrać ciepłe czapki i szaliki.
Kreda sympatii
Ciasto, owoce, czekoladki od rodziców. Kwiaty rysowane kredą przed wejściem do szkoły przez uczniów. Przemówienia maturzystów z wyrazami poparcia podczas manifestacji “Protest w wykrzyknikiem”. To wszystko było bezcenne. Stanowiło wyraz zrozumienia dla motywacji i sposobu wyrażenia protestu w szkołach. Mimo, że przecież to dla rodziców i uczniów mających przystąpić do egzaminów strajk był najbardziej uciążliwy. Jeśli strajkujący jeszcze im nie podziękowali – najwyższy czas to zrobić. Chociażby paroma ciepłymi słowami w wiadomości dziennika elektronicznego.
To prawda, że rządzący podpierali się wynikami sondaży, pokazujące sympatię i antypatie do strajkujących rozkładające się w społeczeństwie pół na pół. Pytanie jednak, jakie byłyby wyniki podobnego sondażu wśród rodziców wszystkich uczniów. Także tych, którzy do egzaminów różnego typu będą podchodzić za rok, dwa i pięć lat. Mam przekonanie, że zrozumienie dla strajku było większe wśród osób nie stykających się dzień po dniu z panującym właśnie bardakiem organizacyjnym i programowym w polskiej edukacji. Wiedzą, że bez lepszych zarobków będą odchodzili kolejni nauczyciele i nie będzie kim ich zastąpić.
Moim zdaniem trochę nawaliła komunikacja między nauczycielami przed strajkiem. Pewnie wynikała z przekonania protestujących, że strajk nie potrwa długo. Że przecież nie można psuć edukacji “aż tak”. No więc rządzący pokazali, że można “aż tak”. Że mają głęboko w pompie nauczycieli, bo ocenili ich za mało interesującą grupę pod względem wyborczym.
Jak się zdaje największe poparcie wśród matek, ojców oraz starszych uczniów mieli ci nauczyciele, którzy są najbardziej poważani na co dzień przez swoich podopiecznych i ich rodziców. To wskazuje, jak ważne są relacje na tej linii.
Mimo pozornej porażki strajkujący odnieśli sukces, trafiając do głów milionów Polaków z ważnym przekazem. “Nie jest dobrze z polską edukacją i nie będzie lepiej bez lepszego wynagradzania tych, którzy ją kształtują”. Uświadomili sobie to nawet przychylni nauczycielom rodzice i przyszli rodzice, którzy przed strajkiem nie mieli świadomości, jak trudna jest sytuacja materialna. Byli też hejterzy, ale nawet najbardziej strollowana dyskusja na Facebooku pozwalała na wysłuchanie głosu nauczycieli podpisanych z imienia, nazwiska, a często i ze szkoły, w której uczą.
Tego głosu musi być więcej w kolejnych miesiącach. Zarówno w social mediach, jak i bezpośrednich rozmowach. Bo przecież strajk się nie zakończył, we wrześniu powróci protest z czarnym wykrzyknikiem na pomarańczowym tle. To przecież nie koniec. To nawet nie początek końca. To koniec początku.