Od 1 września 2014 r. zmienił się status nauki etyki w szkołach. Do tej pory było potrzebnych minimum trzech uczniów chętnych na te zajęcia, teraz wystarczy jeden. W założeniach miały zwiększenie zakresu zajęć z tego przedmiotu, głównie pod kątem uczniów niewierzących. Jednak szkoły mają wiele pomysłów, jak pozostawiać lekcje z etyki nadal na nieistotnym marginesie.
Wszystkie podane niżej przykłady nie są teoretyczne. To konkretne przykłady, realnie dziejące się w ciągu pierwszych dwóch tygodni w jednym dużym mieście wojewódzkim. Zapewne w mniejszych miejscowościach skala takich zdarzeń jest jeszcze większa. Moim zdaniem wszystkie opisane przykłady mają dwa powody. Po pierwsze katecheza zdążyła wrosnąć w siatkę zajęć i jest od strony organizacyjnej traktowana przez szkoły na równoprawnych zasadach jak lekcje przyrody czy języka obcego. Lekcje etyki są traktowane podobnie do nauczania indywidualnego np. chorych uczniów. Lądują więc na ostatnim miejscu priorytetów w układaniu planu zajęć. Drugi powód to sytuacja, w której organizacja lekcji etyki przez szkołę bywa odbierana przez wierzących katolików jako zamach na wolność wyznania. W tej sytuacji katecheci, księża, wierzący nauczyciele i dyrektorzy szkół postrzegają zajęcia z etyki jako ciało obce, które trzeba trzymać jak najdalej do zdrowego organizmu społeczności szkolnej.
1. Etyk-katecheta-akrobata. Uprawnienia do nauczania etyki ma większości katechetów – tych którzy ukończyli studia teologiczno-filozoficzne. W sytuacji, kiedy nowe przepisy obligują wprowadzenie lekcji etyki nawet dla nielicznych uczniów, najprościej jest zlecić ich prowadzenie właśnie katechecie. „Moja córka w życiu nie będzie miała dobrej oceny z etyki u katechetki” – powiedziała jedna z mam. Oczywiście nie można zakładać z góry, że katecheta nie będzie rzetelnym nauczycielem religii. Jednak w wielu przypadkach występuje konflikt interesów lub konieczność programowej ekwilibrystyki. W końcu ta sama osoba będzie podczas jednej z lekcji będzie wymagała od uczniów życia zgodnie z zasadami etyki katolickiej – jako jedynej akceptowalnej, a na innej omawiała je jedynie jako jedną z alternatywnych reguł moralności, równoprawną z etyką prawosławną czy islamską.
2. Wóz albo przewóz. W tej chwili rodzic powinien dostać cztery możliwości do wyboru. Jego dziecko może chodzić tylko na religię albo tylko na etykę, może nie chodzić wcale ale może też chodzić na etykę i na religię. Szkoły jednak przez brak wiedzy lub celowo nie informują rodziców o tej ostatniej opcji. Jednak duża liczba uczniów biorących udział w obu przedmiotów naraz mogłaby wywołać w szkole drobny problem. Wtedy mieliby możliwość porównania jak wygląda nauka i tutaj i tutaj. Zastanawiali się, czy nie zrezygnować z jednego przedmiotu i zastanawiali się wtedy co wybrać – religia czy etyka? Co by było, jeśli większość z nich uznałaby, że zajęcia z etyki są fajniejsze od katechezy?
3. Okienka zawsze otwarte. To znana już wcześniej metoda, stosowana powszechnie jeszcze przed zmianą przepisów o etyce. Jeśli już w szkole zebrała się wymagana w poprzednim rozporządzeniu, w czasie religii dzieci nie uczestniczące na nią szły do świetlicy lub nawet siedziały w hallu na „czarnych krzesłach”. Z kolei lekcje na etyki trzeba było czekać godzinę lub dwie, albo o tyle samo przyjść do szkoły. To mocno demotywowało ewentualnych chętnych na takie atrakcje. Religia za to była często w takim przypadku „wygodnie” w środku zajęć.
4. Sowy i skowronki w akcji. Twórcze rozwinięcie opcji „okienko”. W jednej ze szkół po raz pierwszy na początku roku pojawiła się lista z deklaracjami do lekcji etyki i religii. Wcześniej dyrekcja uznawała, że domyślne jest uczestnictwo w katechezie, a pisemnej deklaracji wymagała jedynie w przypadku rezygnacji z tych zajęć. Było dość sporo chętnych. Potem okazało się, że etykę zaplanowano w dwóch terminach. O 7.10 oraz o 17.15. Jak można się domyśleć, część rodziców po zapoznaniu się z planem złożyło rezygnacje.
5. Pospolite ruszenie. To idealne rozwiązanie, żeby zniechęcić do etyki w szkole podstawowej. Urządza się zajęcia jednocześnie dla wszystkich poziomów edukacji. Od zerówki do szóstej klasy. Konia z rzędem temu, kto przygotuje zajęcia atrakcyjne zarówno dla pięcio, jak i dwunastolatków. To pomysł łamiący jedna z głównych zasad dydaktyki: dostosowanie treści i formy zajęć do rozwoju psychicznego i emocjonalnego ucznia. Inna rzecz, że uczniowie ostatnich klas mogą poczuć się ośmieszeni, że pozwala im się uczestniczyć w zajęciach jednocześnie z „maluchami”.
6. Wisieńka na torcie. Najbardziej bagatelna jest już tylko sytuacja w której w planie lekcji są tygodniowo dwie lekcje religii i jedna etyki. Nie zniechęca do uczęszczania na zajęcia, ale jest symbolem dysproporcji między traktowaniem przez dyrekcję szkoły katechezy i zajęć z teorii moralności.
Sebastian Szczęsny